wtorek, 12 lipca 2016

Leon Skrodzki: Wieś w świetle dopłat






Rolnicy są uznawani za największych beneficjentów unijnych dotacji, czym niejednokrotnie wzbudzali zazdrość u rodaków pracujących w innych sektorach gospodarki. Czy ludziom zatrudnionym w rolnictwie rzeczywiście jest czego zazdrościć? Niniejszy artykuł ma na celu przedstawienie wpływu dopłat na polską wieś w szerokiej perspektywie czasu.

Na początek warto przeanalizować, jak zmieniła się struktura gospodarstw od momentu, gdy Polska wstąpiła do UE. Przed polskimi rolnikami otworzyły się nowe perspektywy, ale stanęły też nowe wyzwania. W parze z lansowanym przez euroentuzjastów systemem dopłat nastąpił wzrost środków produkcji. Ceny artykułów spożywczych i przemysłowych zaczęły rosnąć niewspółmiernie do tych, które rolnik mógł otrzymać na skupie za swoje towary. Nagle bycie małym przedsiębiorcą rolnym przestało się opłacać. Aby zaradzić problemom, część rolników zobaczyła swoją szansę w specjalizacji produkcji. Korzystając z dopłat i kredytów, na które nastała niebezpieczna moda, mechanizowano i modernizowano gospodarstwa, nastawiając się na wytwarzanie jednego lub kilku podobnych produktów, często zgodnie z tendencyjnymi przyzwyczajeniami ludzi z danego regionu. Rolnicy, którzy nie zdecydowali się na zwiększenie produkcji lub nie mieli ku temu możliwości (np. z powodu posiadania małego areału), nie wytrzymali narastającej konkurencji. Produkcja rolna przestała być ich głównym zajęciem, a najmniejsi gospodarze zdecydowali się zupełnie ją zakończyć. Pewnym odzwierciedleniem tego etapu może być zamykanie lokalnych zlewni, które przyjmowały niewielką ilość mleka od okolicznych hodowców.

Mimo przytoczonych powyżej faktów, udział osób zatrudnionych w rolnictwie jest dość znaczny. Nie bez znaczenia jest tu sprawa otrzymywania dopłat bezpośrednich. Część gospodarstw utrzymywana jest w sposób, delikatnie mówiąc, sztuczny. Właściciel, sam pobierając dopłaty do ziemi, albo udostępnia ją rolnikowi, którego głównym zajęciem jest produkcja rolna, albo sam ją uprawia, hodując przy okazji parę sztuk bydła lub trzody. Środki te sprawiają, że ludzie niechętnie sprzedają ziemię, gdy nie potrzebują dużego zastrzyku finansowego.

Wspomniane dopłaty niejednokrotnie ratują skórę rolników, którzy rozwinęli się na bazie właśnie dotacji unijnych. Do każdego dofinansowania, np. na zakup maszyn, potrzebny jest wkład własny. Rolnicy, często go nie posiadając, zaciągają kredyty. Ponieważ ich branża wymaga ciągłego wzrostu konkurencyjności, co wiąże się z modernizacją, kupnem kolejnych maszyn, a więc i w skrajnych przypadkach zaciąganiem kolejnych pożyczek, widać jak łatwo rolnik może wpaść w niebezpieczną karuzelę, w której każda zadyszka może kosztować go bardzo wiele.

Powoli krystalizuje się sytuacja na polskiej wsi. Część rolników, mówiąc krótko, dorobiła się na Unii. Ich gospodarstwa dobrze prosperują, jedynym ich problemem jest brak ziemi do nabycia w najbliższej okolicy oraz narzucane limity produkcji. Często są jednostkami najzdrowszymi i najzaradniejszymi życiowo wśród swoich lokalnych społeczności, piastują stanowiska sołtysów, komendantów OSP czy gminnych radnych. Kolejna grupa to rolnicy z przysłowiowym nożem na gardle. Obciążeni zobowiązaniami finansowymi, nie są w stanie wyjść na prostą i podążają ku recesji. Ostatnimi są osoby, dla których rolnictwo nie jest głównym zajęciem. Otrzymywane dopłaty pozwalają im jednak na życie godne lub zamożne, w zależności od tego, czym dodatkowo zajmują się na co dzień i ile ziemi posiadają. Osoby bezrolne pomijam w rozważaniach.


Co się stanie, gdy unijne źródełko wyschnie? A wyschnie na pewno. Niewątpliwie ziszczą się marzenia wszelkiej maści ekonomistów o zmniejszeniu grona ludzi zatrudnionych w rolnictwie. Można przypuszczać, że z ziemi utrzymywać się będą jednostki z pierwszej grupy, o której wspomniałem. Drugiej grupie nie wróżę przyszłości w kolorowych barwach. Posiadając zaplecze techniczne, mogliby uratować się przerzuceniem się na wytwarzanie produktów rolnych uchodzących za niszowe, o czym pisał kol. Ultima Ratio w artykule „Agraryzm 2.0?”. Częstszym zjawiskiem będzie, niestety, upadek gospodarstw tego typu. Co do grupy trzeciej, to ich sytuacja będzie kształtowała się różnie. Odcięcie od jednego z głównych źródeł dochodu spowoduje obniżenie ich stopy życiowej. Do czego nakłoni ich zaciskanie pasa? Recepta, jak dla grupy poprzedniej, będzie aktualna, jeśli jej przedstawiciele będą posiadali nagromadzony kapitał i odpowiednią ilość ziemi. Większa część uzna, że grunty rolne w zasadzie nie są im potrzebne, a sentymenty do ziemi ojców odejdą w niepamięć. W miarę potrzeb prowadzona będzie wyprzedaż. Prawdopodobnie nastąpi komasacja gruntów w rękach najlepiej prosperujących rolników. W końcu jednak nie będzie już czego sprzedawać. Co wtedy?

W ludziach na wsi istnieje jeszcze wewnętrzny przymus pracy. Trzeba coś robić, po prostu. Jednak trudno jest działać, jeśli zajęcie nie przynosi realnych korzyści. Nadal we wielu polskich wsiach, szczególnie w tzw. „Polsce beee”, najlepiej funkcjonującym przedsiębiorstwem jest sklep spożywczo-monopolowy, a szanse na znalezienie pracy za godną płacę w okolicy są mocno ograniczone. Być może po powiększeniu gospodarstw niektórzy znajdą zatrudnienie, pracując w charakterze parobka, być może na ziemi, która kiedyś należała do ich przodków, co będzie bardzo smutne. Młodzi już teraz decydują się na wyjazd za granicę, nie widząc dla siebie perspektyw, a wsie wyglądają jak po pomorze. Chcąc dążyć do zmniejszenia liczby osób pracujących w rolnictwie, należy pozostałym coś zaoferować, aby polska wieś się nie wyludniała. Nie można skazywać kolejnych pokoleń na emigrację.

Patrząc długofalowo, sytuacja z dotacjami dla rolnictwa nie wygląda zbyt cukierkowo. Zaburzenie wrażliwego mechanizmu rolniczego rynku i zwykłe rozdawnictwo może doprowadzić do niepożądanego efektu. Rolnicy powinni uniezależniać się od dopłat i tak gospodarować, by w każdej chwili móc się obyć bez nich. Mądre korzystanie z tych środków jest natomiast jak najbardziej wskazane. Polityka państwa wobec obszarów wiejskich także musi się zmienić. Czas, by na wieś zawitały przetwórstwo i przemysł. W innym wypadku sprawdzi się najczarniejszy scenariusz i niedługo po pięknych, asfaltowych drogach polskich wsi może nie być komu jeździć. Wszystko, oczywiście, sfinansowane z funduszy unijnych.

Kierunki.info.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz